Helena (fragment)

20 lutego 2023

Podskoczyli na wybojach. Helena uderzyła głową o szybę i otworzyła oczy. Przed nimi lśniły światła miasta. Alan prowadził pogwizdując pod nosem jakby wracali z niedzielnej wycieczki. – Jak ci się spało? – zapytał. – Śniło mi się piekło – odpowiedziała, powstrzymując wzruszenie ramion. Świeże wspomnienie wciąż ją drażniło i musiała się hamować, by nie odpowiedzieć złośliwością. – Przepraszam, ale nie mogę cię zabrać – powiedział. – Jest tam cała ekipa, a nikt nie może się o nas dowiedzieć. Mam nadzieję, że to rozumiesz. Gdyby się wydało, że mam romans, straciłbym dorobek całego życia. Dosłownie wszystko. Moja żona... Ech... – machnął ręką, jakby miała sobie dopowiedzieć resztę. – Muszę się spieszyć, rano lecimy dalej. Telefon mi się urywa... Może podrzucę cię do jakiegoś hotelu? Helena słuchała, a złość i rozgoryczenie narastało w niej coraz bardziej. Niech się pocałuje w dupę. Nie zdążyli przecież nawet ze sobą porozmawiać, a teraz on proponuje, że odstawi ją do jakiegoś hotelu i „żegnaj mała”? Odwróciła głowę udając, że patrzy przez okno. Saragossa to piękne miasto, ale w tej chwili nie miała ochoty zostać tu ani chwili dłużej. – Najchętniej wsiadłabym już do samolotu i wracała do domu – powiedziała, starając się ukryć emocje. Nie pozwoli mu się domyślić, że sprawił jej przykrość. – Kiedy indziej sobie pozwiedzam. Zatrzymali się na stacji benzynowej – dużej, z parkingiem dla tirów. Helena kupiła kilka rzeczy i poszła wziąć prysznic. Alan siedział przy stoliku, popijając kawę. Przez telefon próbował kupić jej bilet do domu. Kiedy wyszła z łazienki, przez moment przyglądała mu się z daleka. Wyglądał jak jeden z siedzących tam twardych mężczyzn. Szerokie barki, silne ramiona pokryte tatuażami, mocne dłonie. Podobał jej się. Szkoda, że się więcej nie zobaczą. Westchnęła i ruszyła przed siebie. Może za gwałtownie, może dlatego, że się nie rozejrzała, a może właśnie dlatego, że los lubi płatać figle, zderzyła się z przechodzącym obok facetem. On też gapił się na Alana. Chwila nieuwagi i cola, którą trzymał w ręku, wylądowała na niej. – Kurwa mać! – zaklęła. Kupiła jedyną koszulkę w tym sklepie, a teraz znowu stała cała mokra i lepiąca się od cukru. Facet niechętnie oderwał wzrok od Alana i spojrzał na nią. Widocznie coś w jej wyglądzie przykuło jego uwagę, gdyż niemal natychmiast uśmiechnął się z zakłopotaniem. – Jezu! Najmocniej przepraszam! – niespodziewanie odezwał się po polsku. – To moja wina. – No i super, ale ja już nie mam w co się przebrać! – fuknęła. Była wściekła, a ten palant stał i gapił się na nią jak na miss mokrego podkoszulka. – Wiesz co, poczekaj sekundę, zaraz coś skołuję – powiedział, odstawiając tacę na wolny stolik. Helena wróciła do łazienki. Znowu musiała się rozebrać. Weszła pod prysznic, żeby spłukać z siebie cukier. – Jesteś tam? – usłyszała po chwili. Co za namolny typ. Wszedł za nią do damskiej łazienki. Wyjrzała zza zasłonki. Stał, trzymając w ręku czarny t-shirt. Wyciągnął go w jej stronę. – Mój ulubiony – powiedział. – Ale czysty! – Twarz miał poważną, ale w jego oczach tańczyły iskierki tłumionej wesołości. Wzięła koszulkę i schowała się pod prysznicem. Kiedy się ubierała, on oparł się o ścianę i gapił w lusterko. – Czy w ramach przeprosin dasz się zaprosić na kawę albo drinka? – Darł się, mimo że stał niecały metr od niej. Koszulka faktycznie była fajna. Z logo Metalliki, z któregoś z południowoamerykańskich koncertów. – Jestem z kimś – wyszła, wycierając włosy okropnie mokrym już ręcznikiem. I tak go wyrzuci. Nie miała przecież nawet torby z rzeczami. Na szczęście jej ukochana kurtka była sucha. – Robert jestem – wyciągnął do niej rękę. – Helena – podała swoją. Miał budzący zaufanie uścisk. Nie za słaby i nie za silny. I ciepłe, przyjemne w dotyku dłonie. – Dzięki – powiedziała. – Straciłam wszystkie swoje rzeczy. – Pochyliła się do lusterka. Musiała poprawić makijaż. – O! Okradli cię? Wiesz, gdybym mógł jakoś jeszcze pomóc... Jadę do kraju, może chcesz się zabrać? – Wracasz do Polski? – upewniła się. – No pewnie. Nie wiesz, jak bardzo pożądane jest towarzystwo w takiej trasie. Zrobiłabyś mi przysługę. – Wiesz... mój... znajomy właśnie próbuje mi kupić bilet na samolot, ale nie wiem czy mu się uda, więc być może skorzystam. Zależy mi na tym, żeby jak najszybciej stąd wyjechać. Dzięki. Zaraz dam ci znać. Skończyła malować rzęsy i ruszyła do wyjścia. – O, jesteś! Helena wzruszyła ramionami. Nie jej wina, że musiała się przebierać dwa razy. Siorbnęła stygnącą kawę. – I jak? – spytała bez zaciekawienia. – Najbliższy lot masz jutro rano. Może po prostu weź jakiś hotel w centrum? Odpoczniesz, zrobisz zakupy... Przeleję ci pieniądze... Boże, jak on ją wkurzał! Ciągle wyskakiwał z tą kasą. Przecież nie była jego utrzymanką. Jadł szybko, jakby ktoś go gonił. Za chwilę zacznie się wiercić i ją poganiać albo po prostu zamówi jej taksówkę. Odsunęła się i patrzyła aż zorientował się, że coś jest nie tak. Jego telefon znowu zadzwonił. Widziała, jak walczy ze sobą, żeby nie spojrzeć na wyświetlacz. Chciał odebrać. Dzwoniła żona albo menadżer. Ktoś, przed kim będzie musiał się tłumaczyć z każdej minuty, jaką z nią spędził. Z napięciem patrzył jej prosto w oczy. – Wiesz, nie kłopocz się – powiedziała przez zęby. – Spotkałam znajomego. Jedzie do domu. Zabiorę się z nim. Usłyszała w głowie trzask walących się mostów. Przęsła, upadające jedno za drugim, zupełnie jak poruszone klocki domina. Kolejny raz odpędziła od siebie żal. Odwróciła się w stronę Roberta i podniosła kciuk do góry, uśmiechając się nieszczerze.

***

Zaciskał ręce na jej szyi. Nie mogła złapać tchu. Był za silny. Zawsze lubiła takich facetów, ale nie miała z nim żadnych szans. Myślała, że to tylko taka zabawa. Wydawało jej się, że to dobry pomysł. Był nawet fajny, a ona potrzebowała odreagować to, co działo się ostatnio, szybko zapomnieć o Alanie. Kombinacja: wino, spacer i seks wydawała się całkiem przyjemną perspektywą. Wino zaczęła pić jeszcze w samochodzie. Niedużo, może pół butelki. Tylko tyle, żeby się odprężyć. Przejeżdżali przez odludne miejsca i kiedy Robert zjechał z głównej drogi, nie czuła niepokoju. W sumie przez cały czas dawał jej znać, że mu się podoba, a przecież oboje byli dorośli. I to od dawna. Więc kiedy ją popchnął na kocyk, roześmiała się tylko. Wcześniej żartowali trochę na temat ostrzejszych zabaw, a teraz nie mogła już złapać tchu. Skończył dopiero, kiedy przestała się szarpać. Nie oddychała. Wiedziała, że jest martwa, mimo to doskonale wszystko widziała i czuła. Jej ciało było sztywne jak kłoda, a on zwalił się na nią, jakby nagle stracił siły. Czuła, że jej serce stanęło. Robert zabrał ręce z jej szyi. Widziała wszystko w zwolnionym tempie. Jak podpala papierosa i zaciąga się, a potem ściąga i starannie pakuje prezerwatywę. I wtedy ten ciężki głaz, którym było jej serce, drgnął. Ból omal jej nie rozsadził. Starała się złapać oddech cichutko, żeby jej nie usłyszał. Bała się drgnąć, ale koniuszkami palców próbowała wymacać coś, czego mogłaby użyć jako broni. Jakiś kamień, luźny kawałek skały, ale miała pod ręką tylko swoją ulubioną kurtkę, w kieszeni której był łańcuch. Nosiła go Bóg wie czemu, a teraz tak dobrze pasował do dłoni. Nie wyciągała go. Po prostu zacisnęła na nim rękę i z całej siły uderzyła Roberta w bok głowy. Usłyszała głuchy trzask i wiedziała, że kość pękła. Robert znowu ją przygniótł. Trząsł się. Nie wiedziała, czy zrobiła mu krzywdę, czy nie zaatakuje jej znowu. Uderzyła raz jeszcze na oślep, tym razem w potylicę. Poczuła, że kość ustąpiła, a na jej twarz prysnęła odrobinka czegoś wilgotnego. W panice zaczęła go odpychać rękoma i kolanami. Kiedy udało jej się wreszcie wstać, już się nie ruszał, mimo to jeszcze długo kopała go bosymi stopami. Przestała, gdy się zmęczyła. Bolały ją nogi. Usiadła obok i dygoczącymi rękoma zabrała mu papierosa. Przez dłuższą chwilę walczyła z zapalniczką, ale wreszcie udało się i gryzący dym wypełnił jej płuca. Nie paliła od lat i od razu poczuła spływające na nią otumanienie. Zakręciło jej się w głowie, ale z każdym oddechem stawała się spokojniejsza. Przestała się trząść i zanim skończyła palić, zaczęła myśleć. Może później, kiedy przyjdzie na to pora, zwinie się gdzieś w kłębek i będzie szlochać, ale teraz musiała się zbierać. Rozejrzała się. Faktycznie – miejsce było dobre. Starannie wybrane. Idealne do ukrycia ciała. Niedaleko znalazła odpowiednią szczelinę. Wydawała się dostatecznie głęboka. Helena włożyła buty. Pomyślała, że jeśli skaleczy stopy i ktoś znajdzie jej krew na skałach tuż obok trupa... Z niemałym trudem zaciągnęła tam ciało. Spadło z głuchym łoskotem. Widocznie było głębiej niż sądziła. Ubierając się, myślała o tym, co powinna zrobić. Pozbierała starannie wszystkie rzeczy. Miała nadzieję, że nikt go nie znajdzie. Nie chciała, by jakiekolwiek ślady prowadziły do niej. Musiała przewidzieć wszystko, co się może wydarzyć. Zatrzeć ślady. Metodycznie przeszukała jego rzeczy. Znalazła telefon, dokumenty, kilka kart, jakieś pieniądze, jak to w podróży. Wrzuciła wszystko do auta i ruszyła. Lubiła samochody, a one lubiły ją, zupełnie jakby były świadomymi istotami. Przez moment znowu chciała sięgnąć po papierosa. Zapalić, zaciągnąć się, poczuć spływający na nią spokój, ale odsunęła od siebie tę myśl. Poradzi sobie bez tego. Jechała, jak jej się wydawało, na północ. Po jakimś czasie wyłączyła swój telefon. Nie chciała, żeby logował się w tych samych miejscach, co telefon i GPS Roberta. Wreszcie zatrzymała się w małym miasteczku na południu Francji. Kiedy przekroczyła granicę? Zużyta gumka, starannie zawinięta w chusteczkę jednorazową poleciała do pierwszej kratki ściekowej, jaką zobaczyła. Poczuła ulgę. Znalazła niedużą knajpkę ze stolikami wprost przy brukowanej uliczce. Zamówiła obiad i kawę. Trochę się dziwiła, że jest taka spokojna, wytłumaczyła to sobie szokiem. Musi znaleźć bezpieczne miejsce. Schować się gdzieś na ten czas, gdy dopadną ją emocje. Kiedy będzie zupełnie bezbronna i bezradna. Ale na razie... Na razie trzymała się nieźle. Kim się stała? Przecież umarła. Była tego pewna. Dotknęła niezabliźnionego rozcięcia na piersiach. Czy ślad zostanie na zawsze? Czy miała ślady po duszeniu? Czy to dlatego ludzie tak dziwnie na nią patrzą? Skończyła kawę. Zostawiła na stoliku telefon Roberta. Bez karty SIM w środku. Czy we Francji też kradną telefony? Miała nadzieję, że tak. W najbliższym butiku kupiła apaszkę. Siniaki nie były jeszcze tak bardzo widoczne, ale za godzinę lub dwie rozleją się na jej szyi. Pospiesznie wsiadła do samochodu i ruszyła dalej. W czasie kolejnego postoju znalazła galerię handlową. Kupiła zapasową parę dżinsów, bieliznę na zmianę, skarpetki i dwie koszulki, bluzę z kapturem oraz czapkę z daszkiem i nieduży plecak. Z bankomatu pobrała kilkaset euro. Wolała płacić gotówką. Gorączkowo zastanawiała się, jak powinna się zachować. Co robić, żeby być bezpieczną, żeby jej nie znaleźli, jeśli wszystko się wyda. Ile miała czasu zanim ktoś zacznie go szukać? Co z samochodem? Będą sprawdzać monitoring, GPS. Dokąd powinna jechać? Wracać do Polski, czy raczej udać się w podróż? Myśli przeskakiwały jedna po drugiej. Nie potrafiła niczego zaplanować, nigdy nie była w takiej sytuacji, nawet nie była miłośniczką kryminałów. Powinna odpocząć, ale nakręcała ją adrenalina. W kolejnym z mijanych miast spakowała rzeczy Roberta do reklamówki i wrzuciła do kontenera z odzieżą używaną. Jego portfel wyleciał za okno na autostradzie. Karty płatnicze wypadły jej z kieszeni podczas spaceru nad Loarą, walizka w kolejnym kontenerze z ciuchami. Był człowiek, nie ma człowieka. Przez moment tylko zastanowiła się nad tym, czy ktoś będzie za nim tęsknił, czy będzie go szukał. Czy miał rodzinę, dzieci? Nie sprawdziła jego telefonu. Mogła się czegoś o nim dowiedzieć. Mogły być w nim zdjęcia jego wcześniejszych ofiar. Dowód jej niewinności. Tego też nie zgadnie. Nigdy się nie dowie. Było po wszystkim. Został tylko samochód. Auto na warszawskich numerach. Trochę szpanerskie, nie najnowsze BMW. Powinna je porzucić zanim ktoś zgłosi zaginięcie Roberta, a może nawet zdecydowanie wcześniej. Przecież wszędzie są kamery! Wreszcie zdecydowała, że wróci do kraju. Może jeśli samochód będzie w Polsce, nikt nie będzie szukał ciała w Hiszpanii czy Francji. Nawet nie wie gdzie to się stało... Nie ma ciała, nie ma przestępstwa. Nie zauważyła kiedy z ofiary stała się sprawcą. Dlaczego zamiast zgłosić wszystko na policję, uciekała teraz jakby to ona była winna? Nie czuła się skrzywdzona. Nie była ofiarą gwałtu. Seks jej się podobał. Zgodziła się. Zaskoczyło ją to, co wydarzyło się później. Zaskoczyło? Rozzłościło? Jak to możliwe, że czuła jedynie złość? Kiedy nie była już w stanie prowadzić, poszukała zajazdu. Starała się zaparkować w miejscu niewidocznym dla kamer, ale i tak kryła się za okularami, nakładała czapkę, naciągała kaptur. Zmieniała sposób poruszania się. Czuła się jak zaszczuta zwierzyna, a przecież strach nigdy nie jest dobrym doradcą. W pokoju obejrzała dokładnie swoje ciało. Rozcięcie na piersi zaczynało się zasklepiać. Co ciekawe – nie bolało. A raczej bolało, ale gdzieś poza granicami świadomości. Jakby jej umysł nie był w stanie pomieścić więcej bólu. Szyja nie wyglądała tak źle. Będzie musiała jeszcze jakiś czas nosić apaszkę, której nie znosiła, ale pod nią widoczny był tylko zwykły siniak. Żadnych krwawych wybroczyn. Wyglądała jakoś inaczej... Chyba trochę zeszczuplała. Patrzyła na odbicie z przyjemnością. W końcu sięgnęła do kieszeni. Wyjęła z niej łańcuch. Połyskiwał srebrzyście w jej rękach. Zdawał się mienić, jakby świecił własnym blaskiem, rozgrzewał delikatnie jej dłonie. Nie był ciężki. Nie mogła uwierzyć, że można czymś takim zabić człowieka. Albo spętać matkę demonów. Sen nie chciał przyjść mimo zmęczenia. Łzy nie chciały przestać płynąć. Była tak bardzo, tak przeraźliwie samotna. Nie miała przy sobie nikogo. Nikogo, o kogo mogłaby się oprzeć.   Beata Wilczyńska – rocznik 1973, z wykształcenia plastyk, z zawodu nauczyciel rysunku i malarstwa w Państwowym Liceum Sztuk Plastycznych im. Artura Grottgera w Supraślu. Prywatnie szczęśliwa żona, matka dorosłych już dzieci. Karmicielka psów i kotów. Hobbystycznie fotografuje. Sama o sobie mówi: „Praca w szkole zapewnia mi odrobinę wolnego czasu, a ja zamiast łapać etaty wolę ganiać chmury i wymyślać niestworzone historie”. Do pisania wróciła po latach, jej debiutanckie opowiadanie Ścieżka, opublikowane zostało na stronie Starej Waśni.

Logotyp Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego
Logotyp Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego

Wydanie dwóch numerów nieregularnika „Epea. Pismo literackie” w 2022 r. dofinansowano ze środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego pochodzących z Funduszu Promocji Kultury – państwowego funduszu celowego. PRZECZYTAJ TAKŻE:

Powrót na początek strony