Bez towarzystwa
Urlop. Z dwulatkiem i siedmiomiesięcznym niemowlęciem. Macierzyński. W sumie Marzena nic więcej nie musi mówić. Przy piaskownicy na placu zabaw wszystkie mamy kiwają głowami. Rozumiemy, ciężko. No ale na własne życzenie, nie? Było przynajmniej zrobić przerwę. Chciałaś, masz. Tak myślą. Nie mówią, opinie wyrażają tylko na Facebooku.
No, ma. Dwoje dzieci. Męża też ma. Choć czasem bardziej wroga niż męża. Chyba nawet częściej niż rzadziej. A może „mąż” wcale nie ma synonimu „sojusznik”, tylko jej się tak, naiwnej, ubzdurało? Towarzysz, domownik, kochanek, pomocnik, opiekun? Do pierwszego dziecka. Potem słownik już nie daje rady. A tu już dwójka. Sama tych dzieci nie zrobiła chyba, nie? Ale Mąż przynosi pieniądze. I prezenty. Najlepszy tatuś. Zawsze umie spłacić niespędzony z dziećmi czas. Z Marzeną ma łatwiej. Nawet płacić nie trzeba. Przysiądzie przy niej na kanapie, film zaproponuje. Albo serial, bo krócej, i może choć raz Marzena nie przyśnie w trakcie i nie będzie musiał mieć do niej pretensji.
Marzena siedzi w domu na urlopie. No dobra, mieszkaniu. Sześćdziesiąt metrów, ani bardzo mało ani dużo. Mieszczą się. Jeszcze. Choć czasem myśli, że syf wypada oknami. Wtedy sprząta. Czytała komentarze na fejsie, nie? „Lepiąca podłoga? Nigdy. Nawet przy piątce dzieci. Wszystko kwestia organizacji”.
CZYTAJ WIĘCEJ...