Łódeczki na oceanie – wspomnienie o Janie Leończuku
To był głos. Spokojny, głęboki, ale kiedy trzeba potrafił wznieść się na melodramatyczny ton, wynosząc słowa do wyrazów natchnienia. Za każdym razem podchodziłem do radia i robiłem głośniej, kiedy w eterze pojawiał się felieton z Zapiśnika. Zaczęło do mnie docierać, że ich autor wyraża coś niedostrzegalnego, o wiele więcej niż opis zjawisk i rzeczy. Że metafory, przy pomocy których buduje swój świat, nadają jakiś nowy sens rzeczywistości i wypełniają życie. Pozwalał słowom wypływać niczym małym łódeczkom na szeroki ocean rzeczywistości. Uświadomiłem sobie po raz pierwszy, że to właśnie nazywa się poezją.
Miał w sobie nieustannie pracujący młyn do przerabiania na chleb tego, co rozproszone i bezładne jak mąka. Dużo działo się wokół niego.
Rozmawiał o Demiurgach, choć wiadomo było, że jego jedynym Demiurgiem jest Bóg.
Pamiętam, że przed drzwiami jego gabinetu, przy Kilińskiego 11, wisiał cytat z Tołstoja: „Wiedza daje pokorę wielkiemu, dziwi przeciętnego, nadyma małego” i że kiedy przekraczało się Janowe progi, nie czuło się żadnych barier.
– Napijesz się kawy?
Jego gabinet zawsze był „założony” książkami i nadsyłanymi tekstami, tymi do druku i do recenzji. Rozmaici, ludowi artyści, przynosili mu swoje dzieła sztuki. Wtedy na chwilę sam stawał się oceanem, na którym puszczano małe łódeczki.
I tak oto znalazłem się po raz pierwszy obok Jana. Kiedy zaczynał czytać, nastawała cisza jak w mickiewiczowskich Stepach akermańskich. Trochę się jej bałem. Jan Leończuk był probierzem słowa, wchłaniał je, po czym czynił z niego modlitwę. Odsiewał, tłumaczył, był w tym prawdziwy i przejmujący.
Wydaliśmy wspólnie trzy tomy wierszy i przeprowadziliśmy jeden wywiad. Był ciekaw, pytał, nie ingerował w treść. Te cztery łódeczki, którymi udało nam się wzbogacić rzeczywistość i odbić od brzegu, to On, to Jego zasługa.
Eligiusz Buczyński