Jednym westchnieniem rozwiewasz mi włosy,
bałagan w sercu,
myśli,
przestudiowane wątpliwości.
Nic więcej mi nie potrzeba – pomyślałam sennie.
Gdy już czasem się zjawisz – od święta
to zrywasz mi z dębów wiekowych, z mego dzieciństwa wiecznego
zaschnięte już szepty lata – teraz kolorowe.
By utkać krwawobarwny dywan nam na złość,
okryć nim marmurowe wspomnienie bliskiego mi zmarłego
i osłonić skrzętnie wspomnienie małego końca
wypisane dla pamięci: zm. 3.11.1977 r.
tak gdyby ktoś zapomniał raz do roku 1 listopada.
Kolejnym razem zjawisz się wraz z dreszczem na karku
nam, żywym jeszcze niosąc puchową pierzynę lodu,
by przypomnieć, że biel i szarość to też kolory życia tutaj.
I tak nieskończenie goniąc gdzieś
obłoki na niebie, dźwięki radości, zanieczyszczenia powietrza,
mącisz mi czule ciszę w mieszkaniu oraz porywasz
w swym pędzie jakąś nostalgię, w której bez cudzej krzywdy
się nie obejdzie.
CZYTAJ WIĘCEJ...