Baba Wanda. Opowieść o śmierci
Baba Wanda potoczyła niewidzącym wzrokiem po zebranych. Ludziom siedzącym wokół ogniska zdało się, że przenika każdego z nich do głębi duszy. Nagle zrobiło się zimno i zerwał się lodowaty wiatr, choć był przecież środek lata. Zebrani zadrżeli z trwogi i strachu, a może to chłód sprawił...
Wanda opuściła wzrok i spojrzała w ogień, a za jej spojrzeniem powędrowały oczy gawiedzi. Wesołe do tej pory płomienie, jakby przygasły i pociemniały, choć skry szły wysoko. Gdy starucha zaczęła mówić, w świetle ognia pojawiły się cienie i postacie.
Zebrani zamilkli. Nawet zwierzęta, pałętające się do tej pory bez celu, przysiadły i skierowały spojrzenia w stronę Szeptuchy. Zapadła ponura cisza i mrok otulił wszystkich. Nie było słychać ani bzyczenia owadów, ani głosu nocnych ptaków – nawet puchacze, płomykówki i uszatki przycupnęły na gałęziach. Tylko płonące konary trzaskały w taki sposób, że trwoga ogarnęła zebranych. Dzieci wtuliły się w ramiona matek, a mężczyźni objęli kobiety.
CZYTAJ WIĘCEJ...