O Baczyńskim Krzysztofie Kamilu refleksje na marginesie
Zaczynając o Baczyńskim Krzysztofie Kamilu rozmyślanie, zapytuję sam siebie: kiedy miałem z poetą do czynienia po raz pierwszy? Piszę „do czynienia”, bo był to czyn nie lada. Baczyńskiego lekturę zacząłem jeszcze przed ujrzeniem jego nazwiska na szkolnej tablicy. Miałem dziesięć, może dwanaście lat, nie więcej. W tamtych czasach w poezji się jeszcze nie zaczytywałem. Lubiłem komiksy, książki przyrodnicze, fantasy, przygodowe, ale poezja? Tę czytano w szkołach, na lekcjach. W czasie wolnym wolałem pobiegać po podwórku. Skąd więc ten mój nagły zapał, graniczący z „heroizmem”? Skąd ciekawość, niełatwą przecież, liryką?
Coś mnie z Baczyńskim łączy. Na cześć młodego poety rodzice (mając być może na uwadze jeszcze jednego, wcześniejszego, dziewiętnastowiecznego wielkiego poetę, ochrzcili mnie imionami: Kamil Krzysztof. Zamienili jedynie kolejność. I dorastałem z tą myślą, że jestem Kamil Krzysztof, bo był kiedyś – niemal już mityczny – Krzysztof Kamil.
A więc zdarzało się, że gdy pogoda nie sprzyjała podwórkowym harcom, w telewizji nie było akurat nic ciekawego i przeczytałem już wypożyczoną z biblioteki książkę, sięgałem na półkę domowej biblioteczki po jeden z tomików Baczyńskiego. Teraz już nie pamiętam jakie to było opracowanie, nie pamiętam tytułów wierszy. Do tej pory zresztą mam słabą pamięć do tytułów, ja – filolog! Pamiętam jedynie, że te próby liryczne zrobiły na mnie wrażenie, brzmiały tak dojrzale i tajemniczo, wypowiadane jakby przez mędrca, szamana, a nie dwudziestoletniego młodzieńca. Oczywiście mało z nich rozumiałem. Nie do mnie też były skierowane, a przynajmniej nie do mnie z tych lat dzieciństwa. Nie do mnie też była skierowana Fizyka podróży międzygwiezdnych Kraussa. Ale ją czytałem. I Baczyńskiego czytałem.
CZYTAJ WIĘCEJ...