Stanisław Kwiatkowski „Antyrama” (fragmenty)
O ojcu mogę powiedzeń tylko tyle, że go nie cierpiałem, gdy byłem młody. Ciągle czegoś ode mnie chciał i wymagał, zaganiał do roboty, będąc przy okazji wyśmienicie zakamuflowanym nauczycielem matematyki. A to kazał zbierać stonkę z ziemniaków i ją dokładnie dodawać do słoika, mówiąc przy tym: „Ucz się arytmetyki dzieciaku, nie licz na innych”, a to kosić chabazie za stodołą, na których szlifowałem technikę zbliżania się po dyskretnej asymptocie do krzywej granicy działki sąsiada, zanim zostanę dopuszczony do miękkiego i wypicowanego trawnika nieopodal domu. Obawiał się zapewne, że go przytnę nierówno przy suficie, że wyjdą jakieś trapezy, a to miał być przecież prostokątny dywanik, najpiękniejszy we wsi, więc ciągle powtarzał: „Jeszcze nie czas, najpierw musisz opanować do perfekcji kąt ułożenia kosy i własnego ciała względem ziemi”. Niestety, niedługo potem do użytku weszły kosiarki spalinowe i elektryczne, tnące równolegle do gleby wszystko jak leci, więc skończyłem z nauką trygonometrii.
CZYTAJ WIĘCEJ...