Urszula Kozioł, "Momenty". Kraków 2022
Wszystko zaczęło się od zdjęcia, jak odbity zostałem na blacie domowego stołu jadalnego w chwili, gdy ściskałem bąbelkową kopertę zaadresowaną przez "Wydawnictwo Literackie", a wypełnioną najnowszym tomem Urszuli Kozioł. Poruszony tym odkryciem uniosłem do oczu rozerwaną kopertę, aż tu na niej jak nie moje nazwisko! Czym prędzej popędziłem po wnętrzu koperty kolasę; manewr ów wyćwiczyłem w młodości, kiedym w skarpetach czy czekoladzie świątecznej znajdował pięćdziesiąt, sto, dwieście starych złotych.
Pieniędzy nie było. Czyżby najzwyczajniej w świecie napisała do mnie dziewięćdziesięciojednoletnia pani Urszula? Przekartkowałem początek książki, lecz żadnej dedykacji nie znalazłem i rad nierad przeprowadziłem chaotyczne, z braku poszlak, śledztwo. Cóż z tego, skoro w obliczu szeregu pytań odpowiedzi uparcie milczały, szeregu pytań, z których pozostało jedno. Nikogo w "Wydawnictwie Literackim" nie znałem. Kojarzyłem je dotychczas z dwutomowym Teatrem Różewicza, o którym przypomniał mi Rafał Wawrzyńczyk, powołujący się przy pewnej okazji na Miłosza ze "Znaku"; kto zatem i w jak odległej przeszłości połączył mnie z Urszulą Kozioł? Albo co.
Gdy wreszcie szczęśliwie przyjęto, że podstawową materią filozofii jest rzeczywistość subiektywna, a zatem podlega ona wpływowi naszego umysłu, co znaczy, że jest przezeń urządzana, przyjęto, że miary umysł wyłania z długiego szeregu możliwości, współczekających możliwości, że kiedy nie mierzy, to może być tak, że po prostu jest, tj. jest pusty (nierzecząistny), więc wszystkożerny, a co mu się przydarzy, na tej mocy jest darem; tak i ja potraktowałem Momenty, wyrażając gotowość na ich przyjęcie.
Już tytuł tomu sam w sobie jest piękny, bo moment to przecież znacząca chwila*, mały poruszyciel wydobywający z "dnia i nocy wieczystej" (badaj motto do zaczynającego tom poematu pt. Melomonolog) myśl czy stan, albo ich wiązkę, jak w piętrowym obrazie Raport z walącym się wpierw na podmiotkę zachmurzonym, deszczowym niebem, który to obraz (nie zdradzę metafizycznej – po teologicznej, a przed pozytywną – fazy wiersza) transmutuje i obraca się w niebowzięcie.
Ale coś dużo większego przykuło mnie na dłużej do książki i do tego piłem dwa akapity wyżej. Wspomniany pierwszy utwór wykorzystuje do snucia pewnej wizji pojęcie losu rozumianego inaczej, niż mapa powierzchniowych wpływów. Los tu jest rodzajem wizjonera wskazującego na pole możliwości ("dał mi do wyboru"), a uczestniczka ("wybrałam") jego gry okazuje się tejże współfundatorką:
od zarania bytu pociągała mnie dwoistość utrwalała się we mnie [...] ja widzialna i niewidzialna ja ja i ja współistniejące.
Więc okej, dwoistość, jednakże specyficznie rozwijana, ponieważ nie w opozycje, a raczej coś w rodzaju sumy ("we dwie" to i owo), "żeby znaleźć się tu i tu / być w tym i tamtym", co bez wątpienia wzbogaca "ja", a jego treść czyni momentami wręcz ekstrawagancką, jak w tej pyszocie:
ja niewidzialna zaskakuję mnie widzialną
Poemat, chociaż niespecjalnie długi, jest rozwojowy i ma swoje pęknięcie, nawet nie trzeba dużego wysiłku, żeby zgadnąć, że chodzi o widmo… No właśnie, najlepiej, żebyś sobie sam to sprawdził, bo coś dużo większego pojawia się w książce za każdym wierszem, wersem tak chwilami przejmującym, że chce się zawyć, żeby uciszyć swoje czytelnicze obejście i złożyć gdzieś pod kamieniem "uciułaną tu pamięć", ale nie wolno nie powiedzieć, że Momenty są promieniującym na pół łąki kwiatem maku, tak, maku, bo ma taką przedziwną właściwość, że pod wieczór jego czerwień kompletnie przestaje być (widoczna) i potem, następnego dnia można być pełnym podziwu dla tej subtelności. Tak właśnie rozumiem "ja", że go nie ma w pobliżu równoważni, z której krzyczycie o powinnościach wobec tego, tamtego i tamtych, że to inny skill:
Potrafię z zamkniętymi ustami niemo czekać bez ruchu na ślepą noc niemo____ * "Moment", coś trwa. "Za moment", za tę chwilę, której nie myślę przegapić.
(pj)